wtorek, 23 sierpnia 2016

Prolog

Ance, mordko ty moja!

ALONE MADE OF ICE

12 kwietnia, 2016
Zachary Tkacz! Złotko ty moje, poczekaj — zaświergotała Zielazna, mimo obcasów biegnąc do chłopaka imponująco szybko.
Wymachiwała przy tym energicznie skoroszytem i szczerzyła się trochę zbyt mocno jak na Zacharego gust. Gdy tak mknęła, jej wyeksponowany biust podskakiwał komicznie, ciesząc oczy zgromadzonych w pobliżu mężczyzn. Korzystali oni z nieobecności szanownego małżonka Alicji, znając naturę pracodawczyni. 
Tkacz zatrzymał się niechętnie, próbując słabym uśmiechem zamaskować niezadowolenie. Nigdy mu to nie wychodziło. Z tej niebanalnej twarzy czytali jak z otwartej księgi. Młodzieniec oparł się o stalowy pręt, zakładając na głowę kaptur i upychając pod niego mysie, niesubordynowane włosy. Jego stalowe oczy zalśniły w półmroku.
— Niech ktoś wreszcie, do cholery, włączy to światło! — zawołała Zielazna ostro, ale już po chwili złagodniała i czule pogładziła zdezorientowanego Zacharego po ramieniu. — Miałabym do ciebie, kochaniutki, niewielką prośbę.
— Prośbę czy polecenie służbowe? — mruknął chłopak, starając się nie okazywać niechęci. Marzenie ściętej głowy.
— Prośbę, słońce, drobną prośbę — zapewniła Alicja, ale niekoniecznie przekonująco. Tkacz już znał te jej drobne prośby. — Za pół godziny zjawi się tutaj pewien chłopak, któremu marzy się bycie sławnym iluzjonistą. Arkadiusz ma pewne obawy co do jego... kompetencji i predyspozycji. Nie szukamy osób doświadczonych i profesjonalnych. Potrzebujemy kogoś... sprytnego i inteligentnego. Szykujemy pewien projekt. Wybacz, rybko, ale nie mogę zdradzić szczegółów. 
— Nie rozumiem...? — westchnął Zachary, mając naprawdę złe przeczucia.
— Jestem pewna, że to ty najlepiej sprawdzisz się w tej roli — wytłumaczyła Zielazna, zalotnie się uśmiechając.
Tkacz z zażenowaniem obserwował, jak kobieta wciąga brzuch i odsłania biust jeszcze bardziej, eksponując na siłę swoje walory. Nie działa to na mnie. Dotarło? — powiedziałby najchętniej.
— Jestem chłopakiem od osła i balonów. Chodzę w tandetnej, pasiastej marynarce i równie jarmarcznym kapeluszu, bardziej strasząc niż bawiąc dzieciaki — stwierdził szczerze Zachary, przypomniawszy sobie sytuację z zeszłego tygodnia, gdy pięcioletnie dziewczę rozpłakało się histerycznie na jego widok. 
— Nie doceniasz siebie, kwiatuszku — powiedziała, masując ramię towarzysza. Nachyliła się w stronę Tkacza, niby przypadkiem zahaczając piersiami o chłopaka. Zaczęła szeptać ochrypłym głosem, przeciągając samogłoski. — Masz chłopaczka sprawdzić. Przetestować jego inteligencję i upór. Niech pokaże, że umie sprawnie łączyć fakty i udowodni, że to praca dla niego. Na pewno coś wymyślisz, misiaczku. I zasłużysz na nagrodę specjalną. Już o to zadbam, by cię nie ominęła.

***

Zachary siedział po turecku na trawie. Nie lubił ciasnych pomieszczeń, więc wybrał największy z chapiteau — namiotów cyrkowych o kształcie stożka. Tak się złożyło, że akurat stał pusty. Tkacz zdecydował się na samotność, by móc spokojnie pomyśleć. Miał około dwadzieścia minut na znalezienie sposobu, dzięki któremu sprawdzi predyspozycje potencjalnego iluzjonisty. Nie widział, jak się do tego zabrać. Nigdy nie robił niczego podobnego. Odbierał prośbę jako przykry obowiązek, a nie szansę na wykazanie się. Nie musiał nic nikomu udowadniać, a i na pensję nie mógł narzekać. Jednak ani razu nie zdarzyło mu się wykonać polecenia po macoszemu.
Nie mógł się skupić. Co chwilę łypał spode łba na stojącego obok osła, który z niezwykłym zaangażowaniem przeżuwał kolejną porcję trawy. Czas, jak na złość, upływał Zacharemu niesłychanie szybko. Nim zdążył się dobrze wczuć, usłyszał kościelne dzwony, które oznaczały nadejście godziny osiemnastej. Tkacz nie wstał, tylko czekał, aż jakaś dobra dusza skieruje nowicjusza do odpowiedniego namiotu. Grał na czas, liczył na nagłe, zbawienne olśnienie.

Oczy Zacharego wymownie skierowały w stronę sufitu, gdy usłyszał czyjeś kroki. Tkacz nie liczył na to, że osioł, wyjątkowo uparte i zawzięte stworzenie Boże — które już dawno powinno dostać wypowiedzenie oraz wylądować na bruku — posłucha go ten jeden raz. Podniósł się jednak z ziemi, po czym wytrzepał spodnie. Delikatnie złapał zwierzę za wodze i pogłaskał je w okolicach kości jarzmowej. 
 — Bądź grzeczny, jeśli nie chcesz skończyć jako salami — szepnął. — Może przesadziłem... Bądź grzeczny, jeśli nie chcesz w następne święta robić za renifera. 
Zachary ogarnął wzrokiem przybysza, gdy ten wszedł. Od gościa wręcz emanowała pewność siebie i poczucie wyższości. Brunet był wysoki i barczysty — przypominał Tkaczowi jednego z dryblasów z czasów licealnych, do którego największych pasji należało wypisywanie nieprzyzwoitych haseł na ścianach i szkolnych szafkach. Iluzjonista nosił zapiętą pod samą szyję koszulę w charakterystyczną czerwono-zieloną kratę, ale wiele mu brakowało do wizerunku tradycyjnego Szkota.
— Ty jesteś Zachary Tkacz? — spytał z zaskoczeniem nowo przybyły, przeczesując dość krótko obcięte, ciemne włosy. — Poważnie? Taki chłystek i szuwarek? — zdumiał się. 
— Owszem — przytaknął szatyn, wysyłając osłu błagalne spojrzenie, jakby przyjaciel był w stanie go wyręczyć. Zwierzę, dziwnym zbiegiem okoliczności, jeszcze bardziej skupiło się na jedzeniu. Ty zapchlony zdrajco. — Moim zadaniem jest cię sprawdzić. — I utrzeć nosa.
Zachary pokazał potencjalnemu iluzjoniście rozkładane krzesło, na którym może usiąść. Przybysz nie zastanawiał się długo, tylko niedbale opadł na nie, aż zaskrzypiało ostrzegawczo.
— Zacznijmy od tego, jak się nazywasz — zaproponował Tkacz, samemu nadal stojąc. Czuł się dzięki temu pewniej. Nikomu nie zamierzał dać wejść sobie na głowę.
— Adam Wioślarski — przedstawił się nowy. — Ja przynajmniej nazywam się normalnie. Zachary... mam przed oczami mrocznego dzieciaka z azjatyckiego horroru, który świetnie się bawi, uderzając młotkiem w głowę matki. Jeszcze to nazwisko. Masz twarz psychopaty, a ja właśnie wyobraziłem sobie, jak pracujesz w przemyśle włókienniczym. Będę miał przez to koszmary.
— Stoję tu wymalowany i ubrany na cyrkowca. Nie musisz sobie nic wyobrażać, by mieć koszmary ze mną w roli głównej — ocenił Zachary, mając ochotę uśmiechnąć się szatańsko. — Więc, Adamie Wioślarski, ile masz lat?
— Za kilka dni skończę dziewiętnaście — odpowiedział Adam. — I błagam, stary, nie pytaj mnie, dlaczego nie kontynuowałem nauki po liceum. Dość się nasłuchałem, dobra?
Zachary kiwnął od niechcenia głową, twierdząc, że znajomość tej historii nie jest mu do szczęścia potrzebna. W milczeniu przyglądał się Wioślarskiemu, zastanawiając się, jaki z niego człowiek. Nie odniósł szczególnie pozytywnego wrażenia, ale nie chciał i nie zamierzał oceniać nikogo po pozorach. Już nieraz się pomylił, a potem żałował. Nie wszystko potrafił cofnąć.
— Może zaprezentuję swoje umiejętności? — zasugerował iluzjonista. — Najbardziej efektowne sztuczki i tak dalej? W ostatecznym rozrachunku liczy się praktyka, nie?
— Nie interesuje mnie to — stwierdził Zachary po chwili namysłu. — Tu liczy się coś więcej.
— Jak to jakaś sekta, się, człowieku, nie dogadamy — uprzedził Adam, unosząc do góry ręce, jakby się poddawał. — Masz coś z szatana. Składaj ofiary z dziewiczych kurczaków, jak cię to kręci, ale mnie w nic nie wciągaj. Jestem zbyt młody i piękny, by umierać.
Zachary już miał się poddawać i pędzić do Zielaznej, by poinformować pracodawczynię o sromotnej klęsce, gdy wpadł mu do głowy nieszablonowy pomysł. Ostatnie słowa Wiślarskiego sprawiły, że cofnął się w czasie i powrócił do wydarzeń,w których znajdywał zarówno ukojenie jak i cierpienie. Poczuł ukłucie w sercu, ale także nagłą chęć, by się szczerze uśmiechnąć.
— Słyszałeś o Aleksandrze Stańczyku? — spytał częściowo nieobecny, lecz nie czekał na odpowiedź. — A kryminały to ty lubisz, Adamie Wioślarski?

Obserwatorzy

Szablon stworzony przez Lune
/ Technologia Blogger /
Credits: X X