— Jesteś krwiopijcą. —
Każde słowo było chłodne, ale i doskonale dobrane, odpowiednio wyważone.
Uderzało chyżo, celnie. Twarz Olka nie wyrażała żadnych emocji. Jak zastygnięta
maska cyrkowego błazna, który rozśmiesza. Ale sam nigdy się nie śmieje.
— Gwałtownych
uciech i koniec gwałtowny 1 —
wymruczał Zachary. Kamrat zawtórował mu nieśmiało wymownym iha.
Wybałuszone,
nieproporcjonalnie duże ślepia Aleksandra Stańczyka przeszywały Zacharego na
wskroś, tak że ten czuł się nagi. W oczach Olka nie było złości — tylko
rozczarowanie. Przytłaczające. Zachary wiedział, wiedział dobrze, że go
zawiódł. Nie mógł już nic zrobić. Przepadło.
Nie rozumiał w
pełni określenia krwiopijca i
pobudek towarzysza, ale obelga dotknęła go głęboko. Tak się czuł. Jak zachłanna
pijawka — wciąż
nienasycona, chcąca tylko więcej i więcej.
Patrzył jedynie
bezradnie, jak Olek w milczeniu wychodzi z namiotu. Ostatni raz czarna bluza
mignęła na tle czerwono-białych pasów i zniknęła. Nie mówił już więcej.
Żaden z nich. Wszystkie niezbędne słowa zostały już dopowiedziane. Łzy
scałowane z rozpalonych policzków. Ukryte karty rzucone na stół. Dusze odsłonięte,
obnażone — celem łatwym się stały.
Zachary zaśmiał się bez
cienia wesołości, pusto jak cmentarna hiena. Przetarł dłonią mokrą twarz, w
skutek czego na jego kciuku odcisnęła się biała, lepka farba. Wytarł ją o
spodnie, po czym z niejednoznacznym skrzywieniem spojrzał na różową watę
cukrową i wiązkę balonów, którą trzymał w ręce. Wzrokiem uchwycił także grunt i
czyjś wysypany popcorn. Ogarniała go szerząca się znieczulica. Dokładał kolejne
cegły do muru obojętności, po samą szyję okrywał się ochronnym pancerzem.
Usłyszał rżenie osła i
spojrzał na starego przyjaciela z wyrzutem.
__________________________
1 Cytat autorstwa
Williama Shakespeare'a.